Największym problemem polityki urbanistycznej w Polsce jest prawie całkowity jej brak
Jakość i intensywność międzyludzkich relacji, poczucie bezpieczeństwa, aktywność społeczna – to wszystko w dużym stopniu jest determinowane przez jakość otoczenia w którym na co dzień żyjemy. Konieczne jest powszechne społeczne zrozumienie tego jak ważna jest dla naszego życia jakość otaczającej przestrzeni – przekonuje arch. Maciej Łobos z pracowni MWM Architekci, który w rozmowie z redakcją mówi o największych grzechach polityki urbanistycznej w Polsce, klątwie WZ-tek i drodze ku lepszej jakości przestrzeni publicznych w kraju.
Jakie są największe problemy obecnej polityki urbanistycznej w polskich miastach?
Maciej Łobos: Największym problemem jest prawie całkowity jej brak. Robi się jakieś nerwowe ruchy, uchwala jakieś częściowe plany w miarę bieżącego zapotrzebowania, ale de facto brak jest strategicznego myślenia i o miastach, i o kraju jako całości. Żeby było jasne, to nie dotyczy tylko urbanistyki. Taki sam chaos i bieżączka panują w służbie zdrowia, edukacji, komunikacji, wojsku czy polityce zagranicznej. Nie zadajemy pytań o cele i nie planujemy ich realizacji.
W Polsce panuje absurdalne przekonanie, że planowanie jest przeszkodą w prowadzeniu inwestycji czy w ogóle w rządzeniu miastami i krajem. U nas wszystko robi się w panice i na ostatnią chwilę, czyli drogo i zazwyczaj źle. Tymczasem trzeba mieć świadomość, że każda rzecz z jaką się na co dzień spotykamy została przez kogoś zaprojektowana – łóżko, radio, telefon, klamka, kosz na śmieci, samochód itp. Nawet własny ogródek staramy się świadomie zaprojektować – wytyczamy alejki tam, gdzie są potrzebne, sadzimy rośliny, które w danym nasłonecznieniu i na konkretnej glebie mają szansę wyrosnąć. Podobnie robimy z wnętrzami naszych mieszkań i domów.
Dziwnym trafem ta analogia jakoś nie może się przebić w przypadku projektowania miast czy planowania rozwoju całego kraju. Pokutuje przeświadczenie, że wszystko się jakoś samo zrobi. To po części wynik zmian jakie nam w zbiorowej świadomości poczyniła komuna, ze swoją pogardą do pracy umysłowej, a później zachłyśnięcie się wolnym (w domyśle, pozbawionym jakichkolwiek ograniczeń) rynkiem, bez świadomości tego, że istnieje coś takiego jak dobro wspólne.
Patologicznym tworem stały się też decyzje o warunkach zabudowy, czyli nieszczęsne WZ-tki. Rząd Leszka Milera w roku 1995 unieważnił wszystkie Plany Miejscowe, a że przyroda pustki nie znosi, trzeba było wprowadzić w zamian jakieś tymczasowe rozwiązanie, które pozwoli na prowadzenie inwestycji. Jak to z prowizorkami bywa, ta okazała się wyjątkowo trwała. Jak to mi kiedyś powiedział jeden z urzędników – WZ-tki w Polsce nie znikną nigdy, bo połowa polskich architektów żyje z ich przygotowywania.
(…)